Account of a Treblinka Escapee (Abraham Krzepicki): Difference between revisions

From CODOH Forum Wiki
Jump to navigation Jump to search
Created page with "Abraham Krzepicki is reported to be an early escapee of the Treblinka II camp. He was allegedly deported from the Warsaw Ghetto to Treblinka on August 25, 1942, and escaped eighteen days later on September 13. He then spent a month in Węgrów before returning to the Warsaw Ghetto. Two texts are assigned to him, a shorter Polish text handwritten by two people, and a long Yiddish text written by Rachel Auerbach. Both texts are part of the Ringelblum Archive. Each text c..."
 
No edit summary
 
Line 11: Line 11:
__TOC__
__TOC__


= Treblinka Map =
<gallery widths=400 mode="slideshow">
 
File:KrzepickiAccount-2.png
[[File:Krzepicki-map-account.png|500px]]
File:KrzepickiAccount-3.png
File:KrzepickiAccount-4.png
File:KrzepickiAccount-5.png
File:KrzepickiAccount-6.png
File:KrzepickiAccount-7.png
File:KrzepickiAccount-8.png
File:KrzepickiAccount-9.png
File:KrzepickiAccount-10.png
File:KrzepickiAccount-11.png
File:KrzepickiAccount-12.png
File:KrzepickiAccount-13.png
File:KrzepickiAccount-14.png
File:KrzepickiAccount-15.png
File:KrzepickiAccount-16.png
File:KrzepickiAccount-17.png
</gallery>


== Map Key (pl) ==
== Map Key (pl) ==

Latest revision as of 06:30, 23 December 2025

Abraham Krzepicki is reported to be an early escapee of the Treblinka II camp.

He was allegedly deported from the Warsaw Ghetto to Treblinka on August 25, 1942, and escaped eighteen days later on September 13. He then spent a month in Węgrów before returning to the Warsaw Ghetto.

Two texts are assigned to him, a shorter Polish text handwritten by two people, and a long Yiddish text written by Rachel Auerbach. Both texts are part of the Ringelblum Archive. Each text contains a slightly different map of the Treblinka camp.

A third sketch of a portion of the camp is also attributed to Krzepicki, written on a postcard sent by Hersz Manyszewicz from Węgrów to Warsaw, Poland, on September 4, 1942.

The text below is of the shorter Polish handwritten version of Krzepicki's narrative with its accompanying map. The text cuts off abruptly at the end, indicating it is unfinished.

Map Key (pl)

≠≠≠≠ zasieki z drutu kolczastego
↑↑↑↑ las
1. Tor kolejowy
2. Bocznica – Stacja Treblinki
3. Barak na ubrania
4. Barak dla robotników żydowskich
5. Tablice
6. Barak do rozbierania się
7. Droga do kaźni
8. Budynek łaźni
9. Budynek przeznaczony na krematorium
10. Doły
11. Barak grabarzy
11. Barak Ukrainców (mis-labeled as a second #11)
13. Barak uprzywilejowanych robotników żyd
15. Barak załogi
a. Pomieszczenie rzemieślników
b. [blank]
c. Kuchnia żydowska
d. [blank]
e. [blank]
15. Barak załogi niemieckiej
a. Wartownia Ukrainców
b. Sypialnia Niemców
c. Sypialnia Niemców
d. Kuchnia niemców
16. Obserwatory

Map Key (en)

≠≠≠≠ barbed wire fences
↑↑↑↑ forest
1. Railway track
2. Siding – Treblinka station
3. Clothes shed
4. Barracks for Jewish workers
5. Boards
6. Barracks for undressing
7. The road to execution
8. Bathhouse building
9. Building intended for use as a crematorium
10. Pits
11. Gravediggers' barracks
12. Ukrainian barracks (mis-labeled as a second #11)
13. Barracks for privileged Jewish workers
14. Crew barracks
a. Craftsmen's room
b. [blank]
c. Jewish kitchen
d. [blank]
e. [blank]
15. German crew barracks
a. Ukrainian Guardhouse
b. German quarters
c. German quarters
d. German kitchen
16. Observatories

Transcript (pl)

[strona 2] [WRITER “A”]

W okresie wysiedlenia pracowałem w fabryce miodu sztucznego “Palma” w charakterze dozorcy nocnego. Łudząc się przeświadczeniem że praca w fabryce chroni mnie [acc.] przed wysiedleniem wyprowadziłem się ze mego mieszkania na Nowolipiach i stale przebyłem na fabryce.

Dnia 25 sierpnia podwórze fabryczne zostało otaczane i zablokowane. Na podwórzu naszym mieścił się szop wyrobów słomianych pf. [pod firmą] “Waldemar Schmidt”. Nie przerywaliśmy pracy. Nagle do lokalu fabryki wtargnął SS-man w otoczeniu Ukrainców. “Alle heraus” brzmiał okrzyk.

Na podwórzu stali już zgrupowani pracownicy szopu “Waldemar Schmidt”. Dołączyliśmy do nich i pod eskortą Ukraińcom poprowadzono nas do Umschlagplatz.

Przed wejściem na plac próbowałem uciec z szeregu. Zauważył mnie [acc.] żydowski policjant i siłą zmusił do powrotu.

Grupę naszą pognano natychmiast w kierunku wagonów. Nie było żadnej “selekcji”. Wszyscy zostali załadowani. Po kilku minutach pociąg ruszył.

Wagon, w którym się znajdowałem był natłoczony ludźmi. Panowały w nim straszliwe duszności wzmagające się z każdą chwilę.

Wraz z ruszeniem pociągu zapanowało [WRITER “B”] w wagonie głębokie przygnębienie. Myśl o bliskiej śmierci opanowała wszystkich i wzbudziła uczucia przerażenia. Ze wszystkich stron wagonu rozlegały się słowa modlitwy pośmiertny “Kadisz”.

[strona 3]

Po dwóch godzinach jazdy pociąg stanął. Stał przez całą noc. Około północy szedł do wagonu Łotysz z rewolwerem na ręku. Skupił wszystkich z jednej strony wagonu. Pod groźbą kul zażądał wydania mu pieniędzy i kosztowności. Po rabunku Łotysz spuścił wagon starannie zamykając za sobą drzwiczki. Pociąg stał. Dwóch mężczyzn przedarło się [WRITER “A”] do otwartego okienka i wyskoczyło na tor kolejowy. Niemal jednocześnie rozległo się kilka strzałów. Myślałem o ucieczce tą drogą ale nieznośny upał w wagonie odbierał siły i energię potrzebne do utorowanie siebie drogi do okienka. Ludzie w wagonie mdleli i słabli od pragnienia wody i duszności. Z obnoszonych ciał spływał strumieniami pot.

Nad ranem pociąg ruszył. Jechaliśmy długo. Nie wiedzieliśmy nic o kierunku w którym posuwał się pociąg. Po kilku godzinach jazdy do wagonu wszedł SS-man. Uprzejmie i przekonywująco zapewniał że jedziemy do wsi Treblinki na postój – a po segregacji pojedziemy dalej do miejsca pracy. Nawoływał do posłuszeństwa i pracowitości. Pod koniec przemówienia oświadczył, że znajdujemy w bliskości miejsca przeznaczenia.

Niemiec opuścił wagon. Nastrój poprawił się. Umęczeni i spragnieni oczekiwaliśmy końca podróży.

[strona 4]

Nareszcie pociąg zatrzymał się. Drzwiczki wagonu gwałtownie się otwarły i znaleźliśmy się na placu otoczonym ze wszystkich stron drutem kolczastem. W poliku widać było zabudowania i baraki różnej wielkości. Zjawił się SS-man i uszeregował nas w dwóch grupach. W jednej znajdowały się kobiety i dzieci. W drugiej wyłącznie mężczyźni. [WRITER “B”] Po przejściu znaleźliśmy się na podwórzu otoczonym zasiekami z drutów. Po obu stronach wzdłuż podwórza ciągnęły się baraki. Obok znajdowały się dwie tablice z napisami “Achtung Warschauer” niżej widniał regulamin obozu.

Mimo usilnych próśb picia nie otrzymaliśmy. Kobiety zostały wprowadzone do baraku po lewej stronie podwórza, mężczyźni otrzymali rozkaz ustawienia się w pośrodku placu.

Na podwórzu zauważyliśmy trupy i mnóstwo szmat i ubrań. Wszystkich ogarnęła groza. Przeczucie śmierci zawisło w powietrzu. Nikt jednak nie zdobył się na żaden odruch czynu.

Byliśmy sparaliżowani strachem zmęczeniem i głodem.

W pewnym momencie zjawił się SS-man. Przemawiał. Doświadczył, że wszyscy otrzymany pracę i jedzenie, żeby się nie obawiać – ci – powiedział wskazując na na trupy – zginęli bo byli buntownikami.

Wybrał dziesięć osób do pracy i odszedł. Reszcie kazano czekać. Po kilku minutach zjawił się inny SS-man oświadczył że potrzeba mu 60-ciu ludzi do pracy. Mimo zmęczenia wszyscy zgłaszali się ochotniczo. Widząc to Niemiec zaczął przebierać.

[strona 5]

Znalazłem się wśród wybranych. Wyprowadzono nas z podwórza i poprowadzono na plac położony na zabudowaniu. [WRITER “A”] Leżały tam skłębione masy trupów o strasznych twarzach. Byli to poduszeni w wagonach.

Praca nasza polegała na zanoszeniu ciał do dołów w pobliżu. Praca była straszna. Maski trupów były siwo-czarne wydęte, oczy patrzyły dziko, ciała były poplątane i ciężkie. Stanialiśmy się na nogach. Mimo to nie wolno było ani przez chwilę odpoczywać. Gdy Niemiec dostrzegał że ktoś zwalnia tempo pracy rozlegał się wystrzał i jeszcze jeden trup padał na ziemię. [WRITER “B”]

Liczba osób pracujących poczęła się zmniejszać. Czułem się coraz gorzej. W pewnym momencie poczułem że grozi mi omdlenie. Szukałem ratunku.

Korzystając z chwilowej nieuwagi Niemca, posunąłem się pod pobliski barak, obok którego leżały ogromne stosy ubrań. Ukryłem się w nich. Dobiegały mnię [=mnie] okrzyki Niemca i odgłosy strzałów. Potem zapanowała cisza. Minęła godzina. W pobliżu zapanował ruch. Uchyliłem nieco szmat i wyjrzałem. Na placu stała grupa złożowa z kilkudziesięciu ludzi. Nie było wśród nich moich towarzyszy pracy. Ostrożnie wydostałem się z pomiędzy szmat i zbliżyłem się do nich.

Okazało się że jest to nowa grupa wybrana z pośród zwieżego [=zwierzego] transportu. O ludziach, którzy tu poprzednio pracowali nikt nic nie wiedział. Rozmowa nasza przerwało zjawienie

[strona 6]

się SS-mana i kilku Ukrainców. Kazano nam ruszyć. Poprowadzono nas do bocznicy kolejowej. Na szynach stał pociąg a wielkich rosyjskich wagonach. [wrong case, or missing preposition, and/or incomplete phrase]. Transport pochodził z Międzyrzeca. Wagony były pełne poduszonych [NB: The writer uses this word more than once, but I think the word uduszonych is more correct, or else podduszonych, but that would mean only partially suffocated]. Języki trupów wywieszone, wargi białe, oczy wyłażące z orbit.

Kazano nam opróżniać wagony. W jednym z nich znajdowało się żywe kilkuletnie dziecko.

“Pic!” [=pić] błagało strasznym głosem. Ale nikt nie miał wody. Byliśmy straszliwie spragnieni. Niemcy przyrzekli nam że po zakończeniu pracy dostaniemy wodę i zupę.

Jeszcze długie godziny męki i przerażenia i pragnienia. Straszliwym wysiłkiem woli zmuszałem się do pracy. Plecy straszliwie bolały przy najsłabszym przegięciu tułowia, usta i wnętrzności stanowiły jedną, spragnioną kropli chłodu, ranę.

Nareszcie koniec.

Ustawiamy się w szeregu. Zjawiają się kubły wody. Każdy otrzymuje kubek wody. Czuję, że wstępuje we mnie [loc] życie, że powoli uświadamiam sobie, że jestem człowiekiem, że żyję, czuję i myślę.

W ślad za tym przyszło – stłumione chwilową ulgą odczucie straszliwej rzeczywistości. Wiedzieliśmy wszyscy, że po ukończeniu pracy dana grupa robotników idzie na śmierć ;“na szmelc” jak określano tragiczny koniec setek tysięcy ludzi. Rzeczywiście, po jakimś czasie sformowano nową grupę robotników. Rozmyślałem gorączkowo nad tym, jakby wydostać się z grupy mojej przeznaczonej już na śmierć. Usiłowałem połączyć się z ludźmi przybyłymi do pracy z karnego obozu “Treblinki Jeden” w odróżnieniu od obozu śmierci, zwanego “Treblinkami dwa”.

[strona 7]

Nie zgodzili się jednak, tak bardzo bali się o siebie, że bezlitośnie wypchnęli mnię [=mnie] ze szeregów. Wracając na plac spostrzegłem na ziemi złotą monetę dwudziestodolarową. Podniosłem ją i zbliżyłem się do ukraińskiego wartownika, [który] za wręczone mu złoto zgodził się przepuścić mnię [=mnie] do położonej nieopodał [=nieopodal] ubikacji. Przesiedziałem tam długie godziny. Na placu odbyła się tym razem selekcja, która polegała na tym, że część ludzi przeznaczono do natychmiastowej śmierci od kuli, pozostałych odprowadzono do łaźni. Dochodziły mnię [=mnie] odgłosy strzałów, przekleństwa Ukraińców, straszne krzyki mordowanych. Drżałem febrycznie na całym ciele – mimo, że wrażliwość na krew i trupy zmalała już. Słysząc strzały, człowiek mimowolni [=mimowolnie] cieszył się, że jeszcze żyje, że ta kula przeznaczoną była dla innego.

Egzekucja na placu dobiegła końca. Przeczekałem jeszcze czas jakiś i wyszedłem. Na ziemi we krwi walały się ciała. Przeznaczeni do wykąpania się czekali swojej kolei – większość znieruchomiała w osłupieniu apatii, w grozie nieludzkiej, ponad siły. Inna grupa robotników, utworzona ze świeżo przybyłego transportu, czekała na odstawienie jej na miejsca pracy.

Niespostrzeżenie zbliżyłem się do niej. Dowodzący grupą był Żydem z Wiednia. Rozmawiałem z nim po niemiecku. Paniczny strach nie zastąpił [w nim?] jeszcze innych uczuć: współczucia, poczucia solidarności w położeniu w jakim znaleźliśmy się wszyscy. Pozwolił na przystanie do jego grupy. Przyłączyłem się do nich, ale w tej chwili, poznał mnię [=mnie] Niemiec schwycił za kołnierz ubrania i kopiąc, chciał odprowadzić do grupy skażonych [=skazanych] na śmierć. Uratowała mnię [=mnie] znajomość języka niemieckiego i wstawiennictwo Wiedeńczyka.

[strona 8]

Znów cudem prawie uszedłem śmierci.

Przeznaczono nas do pracy w magazynach. Polegała ona na przeszukiwaniu olbrzymiej ilości ubrani i sortowaniu znalezionych kosztowności. Spędziliśmy przy niej 8 dni – w ciągu tego czasu nie nadchodziły transporty ludzi do obozu. Nastąpiła chwilowa stabilizacja naszego życia robotników obozowych. W ciągu tego czasu poznałem obóz i dowiedziałem się nieznanych mi dotychczas szczegółów: na olbrzymim placu otoczonym zasiekami z drutu kolczastego znajdują się magazyny na ubrania, baraki dla załogi obozu i dla robotników, puste przestrzenie dla skupienia ludzi i miejsca przeznaczone na egzekucję przez rozstrzeliwanie. Ale najwięcej może miejsca zajmują doły. Zanim zaczęto zwozić tu ludność dniem i nocą pracowały tu kopaczki, ryjąc ziemię, przygotowując groby milionom ludzi.

Od środkowego placu przez las wiedzie droga ku łaźni. Jest to niewielki budynek ukryty w zaroślach zamaskowany zieloną siatką umieszczoną na dachu. Sądzeni do łaźni ludzie rozbierają się w drodze do naga, oddając poszczególne części specjalnie do tego przeznaczonym robotnikom, rozstawionym po drodze. Za opieszałość lub niedokładność, np. w złożeniu ubrania eskorta bije ich okrutnie i w szczególnych wypadkach na dany przez Niemca znak, strzelają Ukraińcy. Te, znaczące drogę do miejsca kaźni, ciała są sprzątane szybko przez robotników. Wypadki te zresztą są rzadkie – pędzeni tu ludzie nie są już tak zrezygnowani ogłuszeni i steroryzowani [=sterroryzowani], że odruchy oporu prawie, że się nie zdarzają.

[strona 9]

Do łaźni wpuszcza się naraz 800-1000 ludzi. Nikt ze nas, robotników, nie wiedział dokładnie w jaki sposób jest śmierć. Wydawało się nam jednak, że wokół łaźni unosi się z trudem uchwytny zapach chloru. Nie pracowałem nigdy przy wypróżnianiu kamery z ciał, wiedziałem jednak, że odnosi się je do pobliskich dołów, gdzie są następnie spalone wraz z wszelki odpadkami obozu.Przedtym [=przedtem] jednak, w małej budce położonej w pobliżu obok łaźni wyrywa się trupom złote zęby. Pracują przy tym specjalnie uprzywilejowani robotnicy – grabarze, bez zresztą przeznaczeni do tej samej śmierci przy zadawaniu której asystują. Wiedzieliśmy wszyscy, że praca, której chwytaliśmy jak deski ratunku przedłuża tylko mękę oczekiwania na śmierć w potwornej grozie obozu. Nadzieja ratunku, nadzieja ucieczki była zupełnie znikoma.

Są w obozie robotnicy odznaczeni żółtymi lub czerwonymi łatami. Tacy mają lepszy wikt i lepszy barak oraz zawodną nadzieję dłuższego życia. Kobiety zatrudnione w barakach dla załogi pracują tam stale od początku istnienia obozu. Wszelkie w ogóle prace na terenie obozu wykonywują [=wykonują] Żydzi. Załoga obozu składa się z kielkudziestu [=kilkudziesięciu] Niemców i stukilkudziesięciu Ukrainców.

My stanowiliśmy grupę zwykłych robotników. Spaliśmy w baraku na gołej ziemi, otrzymywali lizy liche zupy w ciągu dnia. Mieliśmy możność gromadzenia olbrzymich ilości pięniędzy i kosztowności pozostawionych w ubraniach wymordowanych. Sam zakopałem w obozie około kilograma złota, z myślą o tym, aby nie dostało się ono na ręce Niemców.

[strona 10]

Ale gromadzenie skarbów było bardzo bezcelowe. Wiedzieliśmy: przyjdzie chwila, gdy zostawimy ubrania w drodze przez zielony lasek, w drodze do kaźni.

Minęło osiem dni. Przybył nowy transport wysiedleńców z Warszawy. Na placu dokonano nowej selekcji w grupie: wraz z innymi wydarło z niej dwóch towarzyszy moich ustawionych obok mnie [loc] z prawy i lewej strony. Ja pozostałem znowu. Znowu wydarłem się śmierci.

W nowej grupie robotników praca polegała na tym odbieraniu części ubrań. Ja odbierałem buty kobietom które natychmiast po przybyciu były kierowane do łaźni. Bito mnię [=mnie] przy tej pracy gdy przyjmowałem niezwiązane buty. Bito kobiety, które ich nie związały. Bił Niemiec - z sadyzmym długo.

W krótki czas potem, miała nastąpić ponowna segregacja. Byłem przeświadczony o tym, że to już koniec, że nie można tym razem ufać ślepemu losowi, przypadkowi, który mnię [=mnie] chronił dotychczas. Tego wieczoru, poprzedzającego przypuszczalną egzekucją, wszyscyśmy - skazanej - długo w noc nie spali, mimo zmęczenia pracą. Płakałem. Tyle razy cudem unikałem śmierci, że nie mogłem pogodzić się z myślą o poddaniu się. Rezygnacja i apatia nie miały do mnie [gen] przystępu ale opanowała mnię [=mnie] szalowa, bezsilna rozpacz. Jeden z towarzyszy uspokajał mnię [=mnie]. On pogodził się ze śmiercią swoją jako jednostki w milionowej masie skazańców. Ja nie potrafiłem. Nie chciałem.

Następnego dnia stanęliśmy do segregacji na środkowym placu w obozie.

[strona 11]

Z chwilą jednak odstawienia na bok, pierwszej, przeznaczonej na śmierć grupy ludzi, zdarzył się wypadek niezwykły: jeden z towarzyszy (był to obywatel argentyński wzięty bezprawnie z całą rodziną) oderwał się od grupy, szybkim krokiem zbliżył się do Niemca, dokonywującego [=dokonującego] selekcji i jednym ruchem zatopił mu w plecach nóż. Niemiec spał na ziemię, ale rozwścieczeni Ukraińcy łopatami usiekli na krwawą miazgę naszego towarzysza.Chwile, które potem nastąpiły, były straszne. Przerażeni Niemcy pochowali się w barakach pozostawiwszy jednak zwyrodniałym Ukraińcom rozkaz dokonywania pogromów. Rozpoczęły się rzezie grupy pracujących rozstrzeliwano każdego wieczora. Krew płynęła strumieniami.

Od razu po wypadku, korzystając z szalonego zamieszania ukryłem się w stercie ubrani [=ubrań]. Potem udało mi się połączyć z grupą robotników napełniających wagony ubraniami. Wiedziałem już jednak, że nie ma czasu na namysłu, że to są ostatnie dni lub nawet godziny pozostałych przy życiu w obozie i byłem zdecydowany za wszelką cenę pojąc probę ucieczki.

Zamierzałem schować się w wagonie z ubraniami. Zadanie było niełatwe. Robotnicy przy wagonach byli liczeni i brak jednego z nich obciążał odpowiedzialnością wszystkich pozostałych. Udało mi się wreszcie nakłonić towarzyszy do tego, aby pomogli mi w okryciu się olbrzymią ilością ubrań w wagonie. Wraz ze mną ukryli się dwaj mężczyźni - ojciec i syn. Na miejsca nasze udało nam się przyłączyć do grupy mężczyzn sprowadzonych z placu. Zagrzebany w ubraniach, w niezwykłem zapięciu nerwów oczekiwałem tego co nastąpi.

[strona 12]

W krótce szarpnięte drzwiczki otworzyły się. Czuliśmy jak czyjaś ręka przerzuca ubrania w poszukiwaniu ukrytych, dostrzegaliśmy silne błyski reflektora. Czekaliśmy z zamarłymi sercami, ale na wszystko gotowi.

Trzask zamykanych drzwiczek oznajmił koniec udręki. Rozległ się wystrzał: widocznie poszukiwania w sąsiednim wagonie nie przyniosły osiągnęły pożądany skutek. Jakiś czas jeszcze stał pociąg rozlegały się wystrzały.

Wreszcie silne szarpnięcie: pociąg ruszył. Ochłonęliśmy – byliśmy uratowani. Ale cóż dalej?Nie wiedzieliśmy w jakim kierunku podąża pociąg, ale wiedzieliśmy, że nie wolno nam dojechać do miejsca jego przeznaczenia. Wyczekawszy chwili gdy pociąg zwolnił biegu wyskoczyłem przez okienko w nieznaną przestrzeni. Oszołomiło mnię [=mnie] świeże powietrze nocy. Przez chwilę rozkoszowałem się gwałtownie poczuciem swojej wolności. Znikł koszmar minionych dni lecz jakże szybko miał powrócić wraz z innym: koszmarem przyszłości.

Zaczęła się uciążliwa i długa wędrówka. W drodze znikąd nie było pomocy. Chłopi odmawiali nie tylko noclegi i pożywienia ale nawet wskazówek. Wędrowaliśmy nocami a w dzień spali pod gołym niebem, w przydrożnym rowie. W smutny sposób rozstałem się z mymi dwoma towarzyszami:

[strona 13]

Chłop, u którego chcieliśmy zanocować zmiarkowawszy, że mamy pieniądze rozdzielił nas podstępnie, twierdząc że boi się i musi pojedyńczo [=pojedynczo] prowadzić nas do chaty. Ruszyłem pierwszy. W lesie obrabował mnię [=mnie] i straciłem około 50,000 zł wyniesionych z obozu. Pozostawił przy mnie [loc] papiery wartościowe, których wartości nie rozumiał (ocaliłem jeszcze drogie kamienie ukryte w pudełko do zapałek) i puścił wolno w nieznaną drogą.

Dotarłem do miasteczka Stoczek, gdzie przez miesiąc żyłem ze sprzedaży kosztowności. Gdy w Stoczku szerzyć się zaczęły pogłoski o mającym nastąpić wysiedleniu, opuściłem pewnego wieczoru miasteczko i puścili się do lasu. Obudziły mnię [=mnie] rankiem odgłosy strzelaniny, znamionujące, że miasteczko jest otoczone.

W lesie spotkałem wielu uciekinierów z okolicznych miasteczek. Żyliśmy w lesie, ukrywaliśmy się w czasie obław w wykopanych przez siebie i zamaskowanych dołach, płacili grubo za dostarczaną żywność. Pozostawaliśmy jednak na danym terenie tak długo tylko dopóki nie wiedzieli o tym mieszkańcy okolicy, szczególnie wójtowie lub sołtysi. Żyliśmy życiem koczowniczym ale, gdy położenie stało się bez wyjścia, zdecydowałem się na powrót do Warszawy. Szczęśliwy powrót, tym razem bez przygód, zawdzięczam jednemu z chłopów i jego rodzinie - a był to jedyny z jakim się zetknąłem wypadek udzielenia pomocy Żydowi przez chłopa.

Po przybyciem do Warszawy, przebywałem przez jakiś czas w mieszkaniu rodziny tego samego człowieka przy ulicy Złotej, ale, nie chcąc nadużywać gościnność obcych mi ludzie, pożegnałem się z nimi i dnia…[End]

Translation (en)

[strona 2] [WRITER “A”]

During the period of forced displacement, I worked at the "Palma" artificial honey factory as a night watchman. Deluding myself with the belief that working at the factory would protect me from deportation, I moved out of my apartment in Nowolipie and stayed permanently at the factory.

On August 25th, the factory yard was surrounded and blocked off. Our factory yard housed a shed for straw products belonging to the company "Waldemar Schmidt". We continued working. Suddenly, an SS man, surrounded by Ukrainians, burst into the factory premises. "Everyone out!" was the shout.

In the courtyard, the workers from the "Waldemar Schmidt" workshop were already gathered. We joined them, and under the escort of the Ukrainians, we were led to the Umschlagplatz.

Before entering the square, I tried to escape from the line. A Jewish policeman noticed me and forced me to return.

Our group was immediately rushed towards the train cars. There was no "selection" process. Everyone was loaded onto the train. After a few minutes, the train departed.

The train carriage I was in was crammed with people. The air was terribly stuffy, and it was getting worse with every passing moment.

As the train started moving, [WRITER “B”] a deep sense of despair filled the train car. The thought of imminent death overwhelmed everyone and aroused feelings of terror. From all sides of the car, the words of the Kaddish, the Jewish prayer for the dead, could be heard.

[strona 3]

After two hours of travel, the train stopped. It remained stationary all night. Around midnight, a Latvian man entered the carriage with a revolver in his hand. He gathered everyone to one side of the carriage. Under threat of being shot, he demanded that they hand over their money and valuables. After the robbery, the Latvian man left the carriage, carefully closing the door behind him.

The train remained stopped. Two men [WRITER “A”] forced their way to an open window and jumped onto the railway tracks. Almost simultaneously, several shots rang out.

I thought about escaping that way, but the unbearable heat in the carriage sapped my strength and energy, making it impossible to force my way to the window.

People in the carriage were fainting and weakening from thirst and suffocation. Sweat streamed from their exhausted bodies.

Early in the morning, the train departed. We traveled for a long time. We knew nothing about the direction the train was heading.

After several hours of travel, an SS officer entered the carriage. He politely and convincingly assured us that we were going to the village of Treblinka for a stop – and after sorting, we would continue to our place of work. He urged obedience and diligence. At the end of his speech, he declared that we were close to our destination.

The German man left the carriage. The mood improved. Tired and thirsty, we awaited the end of the journey.

[strona 4]

Finally, the train stopped.

The carriage doors opened abruptly, and we found ourselves in a square surrounded on all sides by barbed wire. In the distance, we could see buildings and barracks of various sizes. An SS man appeared and lined us up in two groups. One group consisted of women and children. The other consisted exclusively of men. [WRITER “B”] After passing through, we found ourselves in a courtyard surrounded by barbed wire fences. Barracks stretched along both sides of the courtyard. Next to them were two signs with the inscription "Achtung Warschauer" (Attention Warsaw residents), and below them was the camp's regulations.

Despite our repeated requests, we did not receive any water. The women were led into the barracks on the left side of the courtyard, while the men were ordered to line up in the middle of the square.

In the courtyard, we noticed corpses and a lot of rags and clothes. Everyone was overcome with horror. A premonition of death hung in the air.

However, no one mustered the courage to take any action. We were paralyzed by fear, exhaustion, and hunger.

At one point, an SS officer appeared. He gave a speech. He assured everyone that they would receive work and food, and that they shouldn't be afraid. “These people,” he said, pointing to the corpses, “died because they were rebels.”

He selected ten people for work and left. The rest were told to wait. After a few minutes, another SS officer arrived and announced that he needed 60 people for work. Despite their exhaustion, everyone volunteered. Seeing this, the German officer began to pick and choose.

[strona 5]

I was among those selected. We were led out of the courtyard and taken to a square located within the complex. [WRITER “A”]

There lay tangled masses of corpses with horrific faces. They were people who had been suffocated in the railway cars.

Our job was to carry the bodies to the pits nearby. The work was terrible. The faces of the corpses were grayish-black and bloated, their eyes stared wildly, their bodies were tangled and heavy. We were barely able to stand on our feet. Despite this, we were not allowed to rest for even a moment. If a German noticed someone slowing down, a shot would ring out, and another corpse would fall to the ground. [WRITER “B”]

The number of people working began to decrease. I felt worse and worse. At one point, I felt like I was about to faint. I was looking for help.

Taking advantage of the German's momentary inattention, I crept towards a nearby barracks, next to which lay huge piles of clothes. I hid myself among them. I could hear the German's shouts and the sound of gunshots. Then silence fell. An hour passed. There was movement nearby. I cautiously parted the rags and looked out. A group of several dozen people stood in the square. My workmates were not among them. I carefully extricated myself from the pile of clothes and approached them.

It turned out to be a new group selected from among the animal transport. Nobody knew anything about the people who had worked here before. Our conversation was interrupted by the appearance [strona 6] of an SS man and several Ukrainians. We were ordered to move. We were led to a railway siding. A train of large Russian wagons stood on the tracks. The transport came from Międzyrzec. The wagons were full of suffocated people. The corpses' tongues were hanging out, their lips were white, their eyes bulging from their sockets.

We were ordered to unload the train cars. In one of them, there was a live child, a few years old.

"Drink!" it pleaded in a terrible voice. But no one had any water. We were terribly thirsty. The Germans promised us that we would get water and soup after we finished work.

There were still long hours of torment, terror, and thirst ahead. With a terrible effort of will, I forced myself to work. My back ached terribly at the slightest bending of my torso, and my mouth and insides felt like one raw, burning wound, desperate for a drop of coolness.

Finally, it's over.

We line up in a row. Buckets of water appear. Everyone receives a cup of water. I feel life returning to me, that I am slowly realizing that I am a human being, that I am alive, that I can feel and think.

Following this came a feeling of terrible reality, momentarily suppressed by a sense of relief. We all knew that after completing their work, a given group of workers would be sent to their deaths; "to the scrap heap," as the tragic end of hundreds of thousands of people was called. Indeed, after some time, a new group of workers was formed. I frantically pondered how to escape from my group, which was already destined for death. I tried to connect with people who had come to work from the penal camp "Treblinka One," as opposed to the death camp, called "Treblinka Two."

[strona 7]

However, they disagreed; they were so afraid for themselves that they ruthlessly pushed me out of the ranks. Returning to the square, I noticed a twenty-dollar gold coin on the ground. I picked it up and approached a Ukrainian guard, who, in exchange for the gold, agreed to let me into a nearby latrine. I stayed there for many hours. This time, a selection took place in the square, which consisted of some people being designated for immediate death by shooting, while the rest were led to the bathhouse. I heard the sounds of gunshots, the curses of the Ukrainians, and the terrible screams of those being murdered. I trembled feverishly all over my body – even though my sensitivity to blood and corpses had already diminished. Hearing the shots, one involuntarily rejoiced that he was still alive, that the bullet was meant for someone else.

The execution in the square was over. I waited a while longer and then left. Bodies lay scattered on the ground, covered in blood. Those destined for the gas chambers waited their turn – most were motionless, stunned by apathy, overwhelmed by an inhuman, unbearable horror. Another group of workers, from a newly arrived transport, waited to be taken to their workplaces.

I approached it unnoticed. The man leading the group was a Jew from Vienna. I spoke to him in German. Panic had not yet replaced other feelings in him: compassion, a sense of solidarity in the situation we all found ourselves in. He allowed me to join his group. I joined them, but at that moment, a German recognized me, grabbed me by the collar of my clothes, and, kicking me, tried to drag me to the group condemned to death. My knowledge of German and the intervention of the Viennese man saved me. [strona 8] Once again, I narrowly escaped death by a miracle.

We were assigned to work in the warehouses. This involved searching through enormous quantities of clothing and sorting out any valuables we found. We spent eight days doing this – during that time, no transports of people arrived at the camp. There was a temporary period of stability in our lives as camp laborers. During this time, I got to know the camp and learned details I hadn't known before.

On a huge square surrounded by barbed wire fences were the clothing warehouses, barracks for the camp staff and the laborers, open spaces for gathering people, and places designated for execution by firing squad. But perhaps the most space was occupied by the pits. Before the population began to be brought here, day and night excavators worked, digging the earth, preparing graves for millions of people.

From the central square, a road leads through the forest to the bathhouse. It is a small building hidden in the bushes, camouflaged with green netting placed on the roof. The people being led to the bathhouse undress along the way, handing over their clothes to specially designated workers stationed along the path. For slowness or inaccuracy, for example, in folding their clothes, the escorts beat them brutally, and in exceptional cases, at a signal given by a German, the Ukrainians shoot them. These bodies, marking the road to the place of execution, are quickly removed by the workers. However, such incidents are rare – the people being driven there are so resigned, stunned, and terrorized that acts of resistance almost never occur.

[strona 9]

800 to 1000 people were admitted to the bathhouse at a time. None of us workers knew exactly how the deaths occurred. However, it seemed to us that a faint, barely perceptible smell of chlorine hung around the bathhouse. I never worked on emptying the gas chamber of bodies, but I knew that they were taken to nearby pits where they were then burned along with all the camp's waste. Before that, however, in a small hut located near the bathhouse, gold teeth were being extracted from the corpses. This work was carried out by specially privileged workers – gravediggers – who were themselves destined for the same death they were assisting in inflicting. We all knew that the work we clung to like a lifeline only prolonged the agony of waiting for death in the monstrous horror of the camp. The hope of rescue, the hope of escape, was practically nonexistent.

There are workers in the camp who are distinguished by yellow or red patches. These workers receive better food and better barracks, and have the faint hope of a longer life. The women employed in the barracks for the camp staff have been working there continuously since the camp's inception. All work within the camp is performed by Jews. The camp staff consists of several dozen Germans and over a hundred Ukrainians.

We were a group of ordinary laborers. We slept in a barracks on the bare ground and received meager rations of soup during the day.

We had the opportunity to collect enormous amounts of money and valuables left behind in the clothes of those who had been murdered. I myself buried about a kilogram of gold in the camp, hoping that it wouldn't fall into the hands of the Germans.

[strona 10]

But accumulating treasures was utterly pointless. We knew: the time would come when we would leave our clothes behind on the path through the green woods, on the way to our execution.

Eight days passed. A new transport of deportees arrived from Warsaw. A new selection was carried out in the group in the square: along with others, two of my comrades, who were standing next to me on my right and left, were taken away. I remained again. I escaped death once more.

In the new group of workers, the job involved collecting pieces of clothing. I collected shoes from the women who were immediately sent to the baths upon arrival. I was beaten while doing this work when I received untied shoes. The women who hadn't tied their shoes were also beaten. A German man beat them – with sadistic cruelty, for a long time.

Shortly afterwards, another selection was to take place. I was convinced that this was the end, that I couldn't trust blind fate or chance anymore, the same chance that had protected me until now. That evening, preceding the presumed execution, all of us – the condemned – stayed awake late into the night, despite our exhaustion from work. I cried. I had miraculously escaped death so many times that I couldn't reconcile myself to the thought of giving up. Resignation and apathy had no hold on me, but I was overwhelmed by a frantic, helpless despair. One of my companions tried to calm me down. He had come to terms with his own death as an individual in a mass of millions of condemned people. I couldn't. I didn't want to.

The next day, we lined up for selection in the central square of the camp. [strona 11] However, as soon as the first group of people destined for death was set aside, an extraordinary incident occurred: one of the prisoners (an Argentinian citizen who had been illegally arrested along with his entire family) broke away from the group, quickly approached the German who was conducting the selection, and with a single movement plunged a knife into his back. The German fell to the ground, but the enraged Ukrainians hacked our comrade to a bloody pulp with shovels.

The moments that followed were terrible. The terrified Germans hid in their barracks, but left the depraved Ukrainians with orders to carry out pogroms. Massacres began; groups of workers were shot every evening. Blood flowed in streams.

Immediately after the accident, taking advantage of the chaotic situation, I hid in a pile of clothes. Then I managed to join a group of workers loading clothes into wagons. However, I already knew that there was no time to think, that these were the last days or even hours for those still alive in the camp, and I was determined to attempt an escape at all costs.

I intended to hide in the freight car filled with clothes. The task was not easy. The workers at the freight cars were counted, and the absence of one of them would hold all the others responsible. I finally managed to persuade my companions to help me cover myself with a huge amount of clothes in the freight car. Two men—a father and son—hid with me. We managed to join a group of men brought from the yard. Buried in the clothes, with my nerves on edge, I waited for what would happen next.

[strona 12]

Shortly afterwards, the door was yanked open. We felt someone's hand rummaging through the clothes, searching for something hidden, and we saw strong flashes of a flashlight. We waited with pounding hearts, but ready for anything.

The bang of the closing doors signaled the end of the ordeal. A gunshot rang out; apparently, the search in the neighboring carriage had not yielded the desired result. The train remained stationary for some time, and more gunshots were heard.

Finally, a strong jolt: the train started moving. We breathed a sigh of relief – we were saved. But what next?

We didn't know which direction the train was going, but we knew we couldn't reach its destination. Waiting for the moment the train slowed down, I jumped out of the window into the unknown. The fresh night air overwhelmed me. For a moment I reveled in the sudden feeling of freedom. The nightmare of the past days disappeared, but how quickly it was to return, along with another: the nightmare of the future.

The arduous and long journey began. There was no help to be found anywhere along the way. The peasants refused not only lodging and food but even directions. We traveled at night and slept during the day under the open sky, in a roadside ditch. I parted ways with my two companions in a sad manner. [strona 13] The peasant with whom we wanted to spend the night, realizing that we had money, cunningly separated us, claiming that he was afraid and had to lead us to his hut one by one. I went first. In the forest, he robbed me, and I lost about 50,000 zlotys that I had taken from the camp. He left me with the securities, whose value he did not understand (I also saved some precious stones hidden in a matchbox), and let me go free on an unknown road.

I arrived in the town of Stoczek, where I lived for a month by selling valuables. When rumors of an impending deportation began to spread in Stoczek, I left the town one evening and headed into the forest.

I was awakened in the morning by the sound of gunfire, indicating that the town was surrounded.

In the forest, I met many refugees from the surrounding towns. We lived in the forest, hiding during raids in pits we had dug and camouflaged, and paying exorbitant prices for food. However, we only stayed in a given area as long as the local inhabitants, especially the village heads or mayors, didn't know about us. We lived a nomadic life, but when the situation became hopeless, I decided to return to Warsaw. I owe my safe return, this time without incident, to one of the peasants and his family – and this was the only instance I encountered of a peasant helping a Jew.

Upon arriving in Warsaw, I stayed for a while in the apartment of the same man's family on Złota Street, but, not wanting to abuse the hospitality of people I didn't know, I said goodbye to them and on that day…

Sources

Engelking, Barbara, and Jacek Leociak. The Warsaw Ghetto: A Guide to the Perished City. Yale University Press, 2009.

Krzepicki, Abraham. “Account of a Treblinka escapee.” Warsaw Ghetto, December 1942. Originally published as Relacja uciekiniera z Treblinki. ARG II 378. Center for Jewish History. https://cbj.jhi.pl/documents/727956/0/.

Rudolf, Germar, ed. “Krzepicki, Abraham.” In Holocaust Encyclopedia: Uncensored and Unconstrained. Academic Research Media Review Education Group Ltd, 2023. https://holocaustencyclopedia.com/witness/victim/krzepicki-abraham/634/.